6-8.09.2019, Zawoja
Choć podbabiogórski sezon robaczany ma się zdecydowanie ku końcowi, pogoda nie przeszkadzała niektórym owadom. Spotkaliśmy kilka trzyszczy górskich (Cicindela sylvicola), pojedyncze biegacze (Carabus sp.), koniki rozmaite i pojedyncze błonkówki.
I grzybów było jak na lekarstwo, szczególnie tych jadalnych. Trafiliśmy jednak na ciekawostkę w postaci okratka (Clathrus archeri), zwanego czasem palcami diabła. Grzybek ten, podobnie do niektórych innych przedstawicieli rodziny sromotnikowatych (F: Phallaceae), wonieje kupą mięsożercy z niejedną chorobą końcowego odcinka układu pokarmowego. Ale coś za coś. Jest przecież taki śliczniutki. Trafił do nas z Australii i po raz pierwszy został stwierdzony na Roztoczu, w roku 1975. Od tamtej pory muchy zrobiły niezłą robotę, bo okratek spotykany jest niemal w całej Polsce, choć wciąż uważany jest za rzadkość.
Tak po prawdzie, na wysokości 1000 m n.p.m. i wyżej, zeszłołikendowe temperatury były już całkiem jesienne. Trochę też kropiło. We dnie i w nocy. I dobre to było. I mgłopędne. I zapędziło nas pod najsławniejszy wodospad okołozawojański, no bo trasa krótka a siąp nieznaczny…